RT @jan04345527: No to ja już nie wiem co Kaczyński ma zrobić , żeby odwrócić nieuchronne przeznaczenie KLĘSKI. Próbuje, grozi, pokrzykuje , denerwuje się , komisja- niewypał , referendum- śmiech. No to chyba podskoczyłby w sondażach , gdyby przyznał się publicznie , że jest GEJEM. 🙂. 15 Jun 2023 18:53:46 Parafrazując, można tak: Umarł docent Jerzy, już leży na desce, Gdyby mu zagrali, podskoczyłby jeszcze. U docenta taka dusza, jak zagrają to się porusza. to się rusza rusza dusza 1 Tłumaczenia w kontekście hasła "że mu stanął" z polskiego na angielski od Reverso Context: Kiedy się odwrócił widać było, że mu stanął. Anim ja siała Ludowa tekst piosenki oraz tłumaczenie. Obejrzyj teledysk z Youtube i posłuchaj mp3 z YT. Sprawdź chwyty na gitarę. Dodaj Swoją wersję tekstu i chwyty gitarowe. Holender zawita dzisiaj do "Teatru Marzeń", bowiem jego Fenerbahçe zmierzy się z "Czerwonymi Diabłami" w ramach Ligi Europejskiej. Powrót napastnika na dobrze mu znany stadion jest jednym z najważniejszych wydarzeń w brytyjskich mediach. 33-latek z Manchesterem ma wiele miłych wspomnień. „Umarł Maciek, umarł, już leży na desce, żeby mu zagrali, podskoczyłby jeszcze”. „Kiedy Gromniczna zimę traci, to święty Maciej ją wzbogaci”. Ciekawostki na temat imienia Maciej. Co ciekawe, imiona Maciej i Mateusz do XVI wieku były traktowane jako dwie wersje tego samego imienia i miały podobne zdrobnienia (Maciek, Maćko). Andzia Ludowa tekst piosenki oraz tłumaczenie. Obejrzyj teledysk z Youtube i posłuchaj mp3 z YT. Sprawdź chwyty na gitarę. Dodaj Swoją wersję tekstu i chwyty gitarowe. bbTo9sZ. ... gdyby mu zagrali podskoczyłby jeszcze! Mój ulubiony cytat z Tytusa, Romka i A'tomka (a może i wynalazłbym jeszcze "ulubieńsze, ale akurat ten tu tak pięknie pasuje). Piękny projekt "Medusa" nieuchronnie zmierza w kierunku góry lodowej ekonomicznej rzeczywistości Królestwa Hiszpanii i municipio Alicante anno domini 2010. Po pasażu wiatr hula, świszcze pieśni złowróżbne. No i właściciel lokalu już nie ma zamiaru czekać na zaległy czynsz. Dużo tego nie ma - ot za połowę lipca i sierpień, ale zważywszy na nieubłagane prawa rządzące plażowym biznesem trudno się spodziewać, że będzie lepiej. Nie będzie. Propietario czyli ołner de lokal już wie, wie to co ja kurwa mać przeczuwam od dłuższego czasu, ale człek żył głupią gorzej, a nawet jak nie będzie lepiej ani gorzej to będzie gorzej. Bo jest założenia, brak biznesplanu? Pewnie. Jazda na żywioł? Nie do końca. Decydowaliśmy się na to zdradzieckie cholerstwo przez 4 mce zżerając na bieżace potrzeby mnóstwo kasy, ze skromnego budżetu inwestycyjnego. Szczegółowy biznes plan to poważy koszt bez gwarancji, że zapobiegnie się finansowej wtopie. Przy malutkim budżecie nie ma miejsca na takie fanaberie. Idziesz do przodu, albo chowasz grzecznie tę śmieszną kupkę kasy na koncie i kitrasisz na lepsze czasy. Problem z nimi jest taki, że one już BYŁY. I chyba ta ponura zasada odnosi się do wszystkich tych miejsc, które zdają Ci się fajne do zainwestowania Twojej we krwi i pocie zarobionej o ile nie masz natury cholernego byka bodącego rogami tę powiewającą zachęcająco czerwoną płachtę, może wyjdziesz z tego cało, a jak nie to... jeszcze działa. JESZCZE. Do końca września. Do krwi ostatniej. Aż padnie ostatni bastion. 2 pażdziernika - Hel. Dla nas to byc może prawdziwie finansowy Hell. Tekst piosenki: Umarł Maciek, umarł I leży na desce, Żeby mu zagrali, Podskoczyłby jeszcze, Bo w Mazurze taka dusza, Gdy mu grają to się rusza, Oj dana, dana, dana, dana, dana. Położyli Maćka na sam środek wioski, zeszły się do niego kmotry i kumoszki. Oj, któż nam tu zaśpiewa, Oj, któż nam poda piwa? Oj, dana... Dodaj interpretację do tego tekstu » Historia edycji tekstu Opublikowano: 2017-10-22 12:13:53+02:00 Dział: Polityka Polityka opublikowano: 2017-10-22 12:13:53+02:00 autor: Flickr: Platforma RP Platforma z nazwy Obywatelska zorganizowała swą tzw. konwencję programową w Łodzi. Jeszcze przewodniczący Grzegorz Schetyna wygłosił przemówienie. Poderwał się i, gdyby mu zagrali, podskoczyłby jeszcze. Do akompaniamentu nikt się jednak nie rwie, szału wśród zebranych nie było. Przeciwnie, atmosfera była jak na stypie. Bo zaiste, bez terapii wstrząsowej rozkład tej partii jest wręcz zaprogramowany. Ale po kolei. Dlaczego Platforma wybrała Łodź? Dlatego, że „konwencja programowa” w Warszawie z powodu złej sławy stołecznej prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz miałaby dość paskudny podtekst. A w Łodzi można było powiedzieć, że skompromitowana do szpiku kości wiceprzewodnicząca była nieobecna z bliżej nieokreślonych powodów rodzinnych. Tak, jakby to była w PO jedyna twarz, której widok nasuwa niemiłe skojarzenia. Sam Schetyna chciał w Łodzi wyznaczyć partii nowy kurs. Też zrozumiałe, albowiem głupio by mu było oddać ster i opuścić mostek w niesławie, więc trwa, w myśl zasady, że… kapitan schodzi ostatni. Rzecz jasna, dla dobra Polski, nie schodzi. Musimy tej Polski bronić przed tymi, którzy chcą odbudować PRL! — pohukiwał z mównicy. Polacy muszą wiedzieć nie tylko przeciw czemu, ale przede wszystkim na co, na kogo mają głosować — podsuwał z takim niedomówieniem – jak mawiał „majster” Jan Kobuszewski w skeczu hudraulików - żeby było bardziej inteligentnie. Bo przecież każdy wie, że tylko on, Schetyna, i tylko jego partia, są w stanie zapewnić przynajmniej niektórym, żeby rośli w sił i żuło się im dostatniej. Że kpię z poważnych spraw? Owszem, ponieważ trudno zachować powagę przy takiej ekwilibrystyce słownej jeszcze szefa PO. Myślał, myślał i wymyślił, od „totalnej opozycji” do… „totalnej propozycji”. Jaka jest ta nowa, „totalna propozycja”? Mocniejszy opór przeciw złej zmianie — wyjaśnił. Wynika z tego, że Polki i Polacy dokonali koszmarnego wyboru i, co gorsza, nadal bezmyślnie popierają rząd PiS, podczas gdy jedynie słuszną partią z jedynie słusznym programem jest PO. Dorobek przecież ma i to że ho, ho… My chcemy budować Polskę w oparciu o zaufanie, bo mamy zaufanie do Polaków, bo szanujemy ich lokalne zwyczaje i tradycje… — ciągnął Schetyna w Łodzi, jakby nie wiedząc po jakim pływa oceanie, że to akurat Polacy nie mają zaufania do PO. Clou, po polsku gwóźdź jego „totalnej propozycji” stanowią dwa słowa: „Obalić rząd”. W tym celu PO pozbywa się balastu w postaci HGW, tak jakby tylko jeszcze urzędująca prezydent Warszawy była jej obciążeniem. Skrzecząca prawda jest taka, że Gronkiewicz-Waltz nie jest jedynym ciężarem Platformy, przeciwnie, jest co najwyżej personifikacją totalnych kombinatorów „obywatelsko-ludowej” spółki z minionych dwóch kadencji. Europoseł Adam Szejnfeld obruszył się w studiu „Minęła dwudziesta” (TVP Info), że afery aferami, skandale skandalami, ale przecież za ich rządów „wiele zrobiono”. Np. …drogi - podał. Rzeczywiście, epokowe osiagnięcie… Po pierwsze, europoseł Szejnfeld zapomniał, albo ma wybiórczą pamięć, jak okrajano program rozbudowy połączeń drogowych, jak je „przekwalifikowywano”, jak wiele z nich powinno być użytkowanych od lat, a buduje się je do dziś, i ile firm zbankrutowało na tym „programie”. Po drugie, tego rodzaju argumenty jako żywo przypominają przechwałki obrońców PZPR o ich „dorobku” z czasów nieboszczki Polski tzw. Ludowej: przecież zbudowaliśmy szkoły, przedszkola… itd. Mniejsza z tym, trudno ze ślepym dyskutować o kolorach. W nowym programie Platformy samozwańczo Obywatelskiej przeciw „złej zmianie”, która nie wiedzieć czemu zadowala dziś większość obywateli, co wykazują różne sondażownie, jeszcze przewodniczący Schetyna rzucił parę równie abstrakcyjnych, co absurdalnych pomysłów. Skrojona na potrzeby wyborów samorządowych „totalna propozycja” PO, zawierająca nowe obietnice (w tym ta formacja jest niedościgniona, począwszy od pierwszego, rządowego expose premiera Donalda Tuska z 2007r., obecnie gastarbeitera w Brukseli, który za eksponowana synekurę jako pierwszy porzucił był własną partię w chwili jej zapaści, a na zapowiedziach premier Ewy Kopacz vel „kłamczuchy” skończywszy), da się sprowadzić do sloganu: temu damy konia z rzędem, temu buzi, temu w gebę. Samorządowcy mają opływać w pieniądze z podatków, które „pozostaną na miejscu”, buzi, czytaj: miejsca na wspólnych listach wyborczych mają dostać zjednoczone z PO ugrupowania opozycyjne, a w gębę - to jasne…, zły PiS. Jeśli odbierze mu się pieniądze, to państwo, czytaj: rząd Prawa i Sprawiedliwości, padnie. Hasło PO o „ulicy i zagranicy” straciło na głośności, lecz bynajmniej nie na aktualności. Ciszej z nim, bo też jakby głupio się kojarzy, a to ze zdradą narodową - nakłanianiem Unii Europejskiej do nałożenia sankcji na nasz kraj, która właśnie półgębkiem przyznała rację złemu rządowi PiS w kwestii polityki imigracyjnej, to znów w kontekście dowartościowania przez Brukselę jakimiś ekstraspotkaniami z Grupą Wyszehradzką, w której „pisowskie państwo” odgrywa czołową rolę. Jednym zdaniem, była „totalna opozycja”, padła „totalna propozycja”, będzie totalna dekompozycja. Stary garnitur PO usiłuje przywdziać nowe szaty, tymczasem sam król jest nagi. W Łodzi miało być programowo wzniośle. Było nerwowe wystąpienie jeszcze przewodniczącego Schetyny, który gestem rąk zachęcał koleżanki i kolegów z partii do braw… W orszaku weselnym nie mówi się o pogrzebie. Ale ten, jeśli Platforma z nazwy Obywatelska nie odsunie od partyjnego steru totalnych, starych wyjadaczy jest pewny jak amen w pacierzu. Publikacja dostępna na stronie: Jakże żywotne były stare pieśni i piosenki, śpiewane podczas domowej krzątaniny, przy pracy, wieczorami, gdy światło naftowej lampy lub słabej, migotliwej żarówki walczyło ze zmrokiem. Ich kanon obejmował utwory ludowe i przede wszystkim - patriotyczne. Ot, takie śpiewy historyczne na codzienne potrzeby. Jeszcze w późnych latach czterdziestych można było przenieść się w dziewiętnaste stulecia, słuchając głosów niosących się w przednocnej ciszy:Za Niemen hen precz, hen precz!Koń gotów i zbroja,Dziewczyno ty daj mieczZa Niemen, za Niemen. I po cóż za NiemenNie przylgniesz tam sercem. Cóż wabi za Niemen?Czy kraj tam piękniejszy, kwiecistsza tam błoń,Czy milsze dziewoje, że tak spieszysz doń?Nie spieszę do dziew, do dziew!Ja spieszę na godyCzerwone pić miody,Moskiewską lać była żywotność tych pieśni - trwały od pokoleń, od czasów powstań, czasów narodowej żałoby i czarnych krzyżyków, które jeszcze tu i ówdzie leżały w szufladach, w szkatułkach, w zapachu paczuli. Patriotyczna biżuteria na krótko miała zmartwychwstać po grudniu 1981 r. Kobiety znów zaczęły nosić czarne krzyżyki ze srebrnym historycznym pieśniom towarzyszyły ludowe piosenki, zaadaptowane przez miasta, oswojone. Na przykład o Maćku, który umarł:Umarł Maciek, umarł,Leży już na mu zagrali,Podskoczyłby matka od czasu do czasu podśpiewywała:Tańcuj macha, dam ci piróg,tańcuj macha, dam ci mi mama dała,Drugiego jeszcze pamięta macha - ludowy taniec Jednak w domowym śpiewniku przeważały piosenki wojskowe. Śpiewano o szarej piechocie:Nie noszą lampasów, lecz szary ich strój,Nie noszą ni srebra, ni złota,Lecz w pierwszym szeregu podąża na bójPiechota - ta szara strzelcy, maszerują,Karabiny błyszczą, szary strójA nad nimi drzewa salutują,Bo za naszą Polskę idą w nie piechota władała masową wyobraźnią, nie piechota wprawiała w drżenie panieńskie serca, nie piechota budziła rzewne wspomnienia. Musiała ustąpić miejsca ułanom. To o nich śpiewano najwięcej pieśni. To oni na tysiącach obrazów (prawie kossakach...) w tysiącach polskich domów poili konie, uśmiechali się do dziewcząt z buziami jak maliny, gonili wystraszonych, paskudnych ta szczególna miłość, szczególna fascynacja konnicą? Z historii? Z husarskich szarży? Z lektury Sienkiewicza i Gąsiorowskiego? A może z przedwojennego kultu archaicznego już, ale niezwykle malowniczego rodzaju broni?Do szwoleżerskiej, do ułańskiej tradycji dołączyła jeszcze jedna - legionowa. I chociaż nie wszyscy rówieśnicy moich rodziców byli miłośnikami Piłsudskiego, to znakomita ich większość - zwłaszcza kobiety - nuciła legionowe pieśni. Rozbrzmiewała więc "Pierwsza Brygada", dzisiaj grana od wielkiego dzwonu, wtedy domowa, codzienna:Legiony to - rycerska nuta,Legiony to - ofiarny stos,Legiony to - żołnierska to - straceńców los!My, Pierwsza Brygada,Strzelecka gromada,Na stosRzuciliśmy swój życia losNa stos - na stos!Doskonale pamiętam z dzieciństwa piosenkę "Leguny w niebie", jedyną chyba z legionowego repertuaru, jaka znalazła się w filmie. Przez niedopatrzenie cenzury, może z powodu luk w wiadomościach cenzora, śpiewano ją w "Jak rozpętałem II wojnę światową":Siedział święty Piotr przy bramie, oj rety,Czytał se komunikaty z gazety,Wtem ktoś szarpnął bramą złotą,Pyta święty klucznik: "Kto to?"Leguny, my z frontu leguny!Ułańskie, legionowe piosenki bywały podniosłe, patriotyczne i jednocześnie żartobliwe, nawet frywolne. Niekiedy wręcz nie nadawały się do śpiewania w salonie. Zwłaszcza niektóre żurawiejki, przyśpiewki ułańskich pułków, bardziej pasujące do mocno zakrapianego męskiego towarzystwa niż do popołudniowej herbatki u czcigodnej cioci. Chociaż kto wie, może ciotuchna udawałaby zgorszenie, w głębi serca tęskniąc za młodością. I za ułanami W żurawiejkach nie unikano mocnych słów. O ułanach z Grudziądza śpiewano:Dupy mają jak z mosiądza,To ułani są z słowo na czwartą literę alfabetu znalazło się też w żurawiejce poświęconej wileńskiemu pułkowi:Księżyc w czole, w dupie gwiazdaTo tatarska nasza tak dalej, i tak dalej, czasami nawet jeszcze gorzej, a każda żurawiejka kończyła się dwuwierszem:Lance do boju, szable w dłoń,Bolszewika goń, goń, goń!ANDRZEJ KOZIOŁJuż w**najbliższy wtorek, 14 sierpnia, są szanse na**to, że w**naszych domach znów zabrzmią stare, dobrze niegdyś znane melodie. Wraz z**"Dziennikiem Polskim" można**będzie kupić płytę z**legionowymi piosenkami nagranymi przez "Loch Camelot" pod**wodzą Kazimierza Madeja. Oprócz nagrań znajdą się na**niej także teksty piosenek. Po**to, aby -**jak za**dawnych czasów -**każdy mógł je zanucić *** Płyta dołączana do części nakładu na terenie Krakowa i powiatów wokół Krakowa.** „Kochajmy muzykę! Kochajmy festiwal Chopin i Jego Europa!” – taki napis wyświetlił się na żelaznej kurtynie w Sali im. Moniuszki po zakończeniu festiwalu w miejsce jego logo. Z fotografią uśmiechniętego dziecka spoglądającego z balkonu i z podpisem „S. Leszczyński”. Nie sądzę, żeby to był jego pomysł, raczej coś na kształt dowcipu z przesłaniem. Ale akurat tych, co byli na sali, nie musi się namawiać, żeby kochali muzykę. A tych, którzy pojawili się po raz pierwszy, zachęcano do tego raczej samą muzyką. Raz lepiej, raz gorzej, ale głównie lepiej. Popołudniowy koncert był jednym z największych przeżyć festiwalu, takim, że po nim z koleżeństwem wzdychaliśmy: jak żyć? Tj. jak pójść na następny koncert, będąc pod takim wrażeniem tego? – Trzeba to jednak wziąć na klatę – powiedział pianofil i w sumie też warto było. Ale po kolei. Cóż można jeszcze dodać do tych dwóch słów: Belcea Quartet. Już wszystko wiadomo. Intensywność, pasja (uderzająca zwłaszcza u prymariuszki), niezwykły dźwięk (tu zwraca uwagę altówka), subtelność, poezja, ale i niepokój, dramat. Wszystko to niezbędne jest do wykonania Kwartetu B-dur op. 130 Beethovena w jedynie słusznej wersji z Wielką Fugą jako ostatnią jego częścią (tak miało być od początku) zamiast dopisanego później finału. Prawdopodobnie miałam do czynienia z jednym z najlepszych wykonań tego utworu, jeden tylko szkopuł: to wszystko było dość kiepsko słychać. Pojedyncze głosy smyczków w przestrzeni sceny TWON gubiły się i zanikały nawet w sektorze A, naprzeciwko muzyków. Przy czym każdy rząd „robił różnicę”, bo po przerwie przesiadłam się z V rzędu do IV i było nieco lepiej, choć wciąż nie tak, jak powinno. Czuję się obrabowana z dużej części walorów tego koncertu. To wszystko – części fugowane (bo poza finałem także pierwsza), dwa scherza niby dowcipne, ale z otchłaniami otwierającymi się w środku, dziwnymi zwrotami, przejmująca Cavatina, która dla mnie jest jakąś muzyką pożegnania, urywane krzyki zwariowanego tematu Wielkiej Fugi – chciałoby się odebrać to w lepszych warunkach. Po przerwie dołączyła Elisabeth Leonskaja i zabrzmiał Kwintet f-moll Brahmsa. Kocham ten utwór miłością wielką, więc mam swoje wymagania co do niego. Wielka dama fortepianu doskonale rozumie i interpretuje Brahmsa, więc wszystko miało odpowiedni nastrój, odpowiedni gest (już pierwsze mocne wejście przesądza o dalszym ciągu), choć czasem zdarzały się jej usterki. O kwartecie jednak nie da się nic takiego powiedzieć. W sumie było pięknie, ale, co ciekawe, tym razem wychodząc z koncertu uczepiła się mnie nie dramatyczna pierwsza część, nie demoniczne scherzo, które widzę jako lot nad przepaścią, nie mgławicowy początek finału (który ma wiele wspólnego z poprzedzającym go kwartetem Beethovena), lecz łagodny, kołyszący śpiew z drugiej, wolnej części. A po drodze jeszcze był przecież bis: Scherzo z Kwintetu Dvořáka. Koncert wieczorny był miłym zaskoczeniem. Znakomicie zabrzmiała orkiestra Filharmonii Narodowej pod batutą Jacka Kaspszyka – dawno nie słyszałam jej w takiej dobrej formie. No i program był ciekawy. Na początek Rapsodia polska Aleksandra Tansmana z 1941 r., pierwszy utwór napisany na emigracji w Stanach Zjednoczonych, w którym kompozytor łączy się myślą ze swoją ojczyzną, pisany „ku pokrzepieniu serc”. Polskie rytmy w ogóle powtarzają się u Tansmana nierzadko. Tu kluczowy jest powolny, melancholijny fragment ze zwolnionym, w tempie marsza żałobnego (tyle że na trzy), Mazurkiem Dąbrowskiego, przełamany przekorną nutą mazurkową z motywem ulubionej przez Tansmana piosenki Umarł Maciek, umarł, w przekornych sekundach i z optymistyczną wymową („gdyby mu zagrali, podskoczyłby jeszcze”). Później Koncert fortepianowy Karola Rathausa w wykonaniu izraelskiej solistki Yaary Tal – utwór może trochę mniej ciekawy od tych, które znam, głównie orkiestrowych (Muzyka na smyczki, Polonez symfoniczny), ale też interesujący, mający w sobie coś z Bartóka. Historia Rathausa była dość nietypowa, i tu znów popastwię się nad omówieniem programu: (gm) czyli Grzegorz Michalski nie napisał o tym kompozytorze literalnie nic, tyle że, jak Tansman, „rozwijał karierę na zachodzie Europy”. Rathaus właściwie nigdy nie był na ziemiach literalnie polskich: urodził się w Tarnopolu, studiował w Wiedniu, pracował początkowo w Berlinie, później przez chwilę w Paryżu (zanosiło się na karierę w dziedzinie muzyki filmowej), w końcu wyemigrował do Stanów Zjednoczonych i tam został niezwykle cenionym pedagogiem. W Queens College, gdzie uczył, znajduje się jego archiwum, jeden z budynków nazwano jego imieniem. Warto go u nas przypominać, zwłaszcza że mimo wszystko czuł się również Polakiem. No i koniec z lekka zaskakujący: Benjamin Grosvenor w Koncercie f-moll Chopina. Kilka lat temu ten pianista wydawał mi się mdły. Teraz nie był, o nie. Technicznie szykuje się na następcę Hamelina – macha paluszkami niezwykle sprawnie i efektownie. Koncert grał z pasją, niemal z furią – nic z łagodnego młodzieńczego romantyzmu, zamiast pieśni miłosnej do Konstancji Etiuda Rewolucyjna. Chwilami rąbanka. Cóż, inne spojrzenie. Jedna z koleżanek powiedziała z satysfakcją: pierwszy Anglik, który nie uważa, że Chopin był chory i niemęski. Znów dodam, że orkiestra była świetna, a wejście roku w finale – po prostu urocze. Na bis pianista ponaśladował Horowitza w Etiudzie As-dur Maurycego Moszkowskiego i dodał jeszcze pieśń Bzy Rachmaninowa w autorskim opracowaniu fortepianowym. No i koniec. A tymczasem Orkiestra XVIII Wieku w Studiu im. Lutosławskiego zakończyła właśnie nagrywanie Strasznego dworu i próbuje do koncertów w niedzielę i poniedziałek, inaugurujących I Konkurs Chopinowski na Instrumentach Historycznych. Podobno nowy utwór Szymańskiego się jej spodobał. Bardzo już jestem ciekawa. A przesłuchania rozpoczynają się już we wtorek.

gdyby mu zagrali podskoczyłby jeszcze